Co widział obserwator


Ostatnia modyfikacja tematu:
Dział "Służba życiu"
Dział "Moralność"
Encyklopedia OKIEM - strona główna


Syndrom poaborcyjny u personelu medycznego

Pani Maria Magdalena Bienkiewicz Przewodnicząca Rady Fundacji "Nazaret".

Świadectwo neonatologa.

Dzięki wzrastaniu w wierze chrześcijańskiej zawód lekarza traktuję jako powołanie, które staram się wypełniać zgodnie z obrazem przesłanym nam w Ewangelii o Miłosiernym Samarytaninie. Świat ludzkiego cierpienia, które towarzyszy moim podopiecznym, wyzwala we mnie chęć niesienia pomocy, by jak najlepiej rozwiązać problem medycyny i przynieść ulgę w cierpieniu powierzonych mi pacjentów. W zawodzie lekarza jest to przecież podstawowa i naturalna reakcja.

Problem etyczny, jak rozumieć niesienie pomocy cierpiącemu pacjentowi, pojawia się w momencie sytuacji opisywanej przez lekarzy i pielęgniarki terminacji ciąż niechcianych.

Pielęgniarki, które są z rodzącą dłuższy czas niż lekarze, a następnie muszą "zająć" się dzieckiem przeżywają typowe objawy "syndromu postaborcyjnego". Widząc bijące serce małej niechcianej istoty, jej niezborne ruchy kończyn i przerażoną twarzyczkę w momencie przecinania pępowiny, czują się jak osoby biorące udział w morderstwie.

Ukradkiem udzielany sakrament chrztu, uroniona łza nie niwelują poczucia winy. Gdy jeszcze dochodzą do tego czynności związane z czynnością pobrania wycinka skóry, a następnie trudności z upchnięciem maleństwa w zbyt małym słoiku z formaliną, (naukowo trzeba zweryfikować wyrok), poczucia wykonywania czynu niegodnego pielęgniarki wzmaga się. Częstokroć przeżywają "to jeszcze raz" w niekończących się koszmarach sennych i na jawie, w czasie następnych dyżurów, kiedy to prawem umocniony następny wyrok dokonuje się na ich oczach i z ich udziałem.

Od strony lekarskiej komentarze są o wiele mniej dramatyczne. Stwierdzenia typu: "to nie dla was", gdy pada pytanie o rodzącą: "odbył się poród przedwczesny indukowany"; "nie udało się wywołać porodu przedwczesnego"; "dziś kolejna indukcja Zespołu Downa"; są mniej przemawiające do wyobraźni słuchających lekarzy niż asystujących pielęgniarek, będących w centrum toczącego się dramatu. Ludzkimi odruchami kierowani niektórzy lekarze położnicy proszą o pomoc neonatologa, gdy niechciane dziecko kwili zbyt długo, nie umierając "za chwilę" zgodnie z wolą decydentów. Strona neonatologiczna, jest wtedy swego rodzaju Samarytaninem, próbującym choć ulżyć w cierpieniu bezradnemu człowiekowi poprzez zapewnienie mu godnych warunków umierania i zaopatrując go, na pierwszą i ostatnią drogę, sakramentem chrztu. Wdrożone próby ratowania życia są w takiej sytuacji traktowane pogardliwie, choć niejednokrotnie ratowane są, z godną naśladowania sprawnością, dzieci z naturalnych porodów przedwczesnych, w porównywalnym wieku płodowym do tych pozbawionych szans na życie. Wtedy padają uwagi o sensowność takich działań, a neonatolog spotyka się z kpiną, o ile nie z pogardą. Jest kolejnym niewygodnym, a często niezależnym świadkiem, który ma na ten temat odmienne zdanie niż położnik i zadaje niewygodne pytania w rodzaju: czy dziecko z podejrzeniem wady, nie ma prawa do życia i godnego umierania?

Optymizmem napawają sytuacje, kiedy to dziecko niezdolne do życia, rodzi się o czasie i ochrzczone może umrzeć w ramionach rodziców. Będąc świadkiem takich zaaranżowanych przez życie sytuacji, proponując rozżalonym rodzicom kontakt z ich ukochanym, ciężko uszkodzonym, umierającym dzieckiem widziałam radość i czułość, mimo wszystko, na twarzach rodziców, a spokój na twarzach ich dziecka. Tak doświadczeni niespełnieni rodzice, przeżywając w sposób naturalny żałobę po stracie dziecka, ufnie patrzą w przyszłość i nie maja wyrzutów sumienia, że zostawiają swoje dziecko na pastwę losu.

Pisze te słowa jako lekarz, do którego zwracają się o pomoc zrozpaczone opisaną sytuacją pracownicy służby zdrowia. Nie przypuszczali oni, że bez ich akceptacji będą zmuszani do zbrodniczego procederu, popartego ludobójczymi w istocie rzeczy przesłankami. Podczas nauki zawodu uczono ich o konieczności doskonalenia się w czynach służących zdrowiu i życiu.

Ojciec Święty wskazuje, że cierpienie dopuszczane pod wieloma postaciami w naszym ludzkim życiu jest po to obecne, aby wyzwalać w człowieku miłość. Z doświadczenia mogę powiedzieć, że każda, nawet trudna sytuacja, może wyzwolić tę iskrę nadziei i miłości. Trzeba sobie jednak odpowiedzieć na pytanie -kto jest naszym Nauczycielem? Wtedy jednoznacznie złe będzie postępowanie prowadzące do ułudy o szczęściu i mniejszym cierpieniu matki poprzez uśmiercenie dziecka. Czy takie postępowanie budzi miłość?

NIE

Miejsce: Klinika Ginekologiczno-Położnicza.
Czas: Październik 2002 r.

Przypadek I

Ciężarna w 20 tygodniu ciąży przyjęta celem ukończenia ciąży przyjęta celem ukończenia ciąży z powodu wad genetycznych płodu - Zespół Downa. Pacjentka otrzymuje środki naskurczowe zaaplikowane przez lekarza i czeka na poród, który uwolni ją od problemu, jakim byłoby wychowywanie upośledzonego dziecka. To jej decyzja; nieodwołalna.

A ja, czyli położna mająca akurat dyżur?

Nie potrafię poradzić sobie z wątpliwościami, jakie mnie dopadają w tej sytuacji. Czy to słuszne? Czy tak wolno? Lekarz działał zgodnie z ustawą prawa z dnia 30.08.1996, art. 4a, ale czy to usprawiedliwia zabójstwo? Bo to jest zabójstwo. To pierwsza myśl, jaka przychodzi do głowy! Nie chcę i nie mogę w tym uczestniczyć. Mam pomagać, a nie zabijać!

Przypadek II

Ciężarna, 23 tydzień ciąży. Stwierdzone wady płodu. Zapada decyzja o natychmiastowym zakończeniu ciąży. Dziecko rodzi się zniekształcone: skrócone kończyny, ogromne wodogłowie i zapewne wady narządów wewnętrznych. Zaraz po urodzeniu traktowane jest jak aparat do badania. Nie zdecydowano jeszcze czy ma trafić lodówki czy do formaliny! Zaraz zapadnie wyrok.

A ono żyje! Leży wraz z łożyskiem w metalowej misce i wyraźnie widać jak bije mu serce! Wbrew przewidywaniom i diagnozie. Ale nie ma to żadnego znaczenia dla tych, którzy podjęli decyzje o takich jego narodzinach.

Położna pospiesznie i dyskretnie dokonuje wodą chrztu dziecka; przecież jest katoliczką (notabene, wszyscy uczestnicy tegoż zdarzenia są wierzącymi katolikami). Tylko tyle ma prawo zrobić.

Dziecko po kilku minutach umiera i trafia do lodówki.

To straszne! To dramatyczne! To okrutne! To nieludzkie! To makabryczne! Gdzie szacunek do życia? Gdzie ludzkie traktowanie istot żywych? Czy dotyczy ono dojrzałych i silnych? Kim się stajemy i dokąd zmierzamy? My, którzy mamy ratować życie!

Próby oporu położnych kliniki wobec takiego procederu, traktowane są jako przejaw niesubordynacji i grozi utratą pracy, co kierownictwo kliniki dobitnie i jasno wypowiada.

Przypadek III

Pacjentka z poronieniem w toku. 11 tygodni ciąży. Krwawi intensywnie. Natychmiast wykonuje się zabieg wyłyżeczkowania j. macicy. Stan ogólny pacjentki po zabiegu dobry. Samopoczucie i nastrój pacjentki zastanawiająco dobry.

Podobny przypadek kilka dni później.

Znów pacjentka krwawiąca trafia z Izby Przyjęć do gabinetu zabiegowego. Tym razem ciąża 9 tygodni. Postępowanie rutynowe: znieczulenie pacjentki i zabieg. Z jedną małą zaskakującą różnicą: podczas badania lekarskiego przed zabiegiem z dróg rodnych pacjentki wypada tabletka środka poronnego (Cytotec).

Pierwsze i jedyne skojarzenie: poronienie sztuczne! I znów wątpliwości, a wraz z nimi coraz mniej zaufania do tych, którzy wydają zlecenia. I te pytania: w czym ja naprawdę uczestniczę?! Czy poprzednie poronienie i dziesiątki innych to też poronienia sztuczne, mające początek w prywatnych gabinetach?

Moc wątpliwości burzących spokój i zaufanie, odbierających wiarę w sens własnego działania. Komu pomagam? Czemu i komu służę? Naprawdę mamy chronić życie i zdrowie? Ale jeśli mamy czynić to skutecznie, konieczne są nie tylko ustawy, ale cały system pomocy dla kobiet rodzących chore i upośledzone potomstwo, skuteczny program uczący młodych ludzi odpowiedzialnego rodzicielstwa i wychowujący w poczuciu szacunku do istoty ludzkiej i jej prawa do życia.